Charakter wojen współczesnych
W spadku po II wojnie światowej, a następnie po tzw. „zimnej wojnie”, w świadomości Polaków utrwaliło się mniemanie, że wojna:
– ma bezwzględnie militarny charakter,
– musi mieć wymiar totalny, niosący całkowite zniszczenie ludności i skażenie terytorium,
– jej wybuch jest mało prawdopodobny z uwagi na równowagę sił pomiędzy mocarstwami i szeroką możliwość osiągania celów państwowych w drodze negocjacji, z poszanowaniem reguł współpracy międzynarodowej i pokojowego współistnienia.
Polacy żywią także przekonanie, iż świat stał się humanitarny i że bezpieczeństwo zapewnia nam samo wyznawanie zasad humanitaryzmu oraz, że II wojna światowa stała się lekcją, po której zbrojna napaść stała się niewyobrażalna, przeszła do historii na zawsze, tak jak radykalna sprzeczność interesów narodowych.
Nasi rodacy zdają się także uważać, że państwo, które nie respektuje praw człowieka i mniejszości narodowych, nie może funkcjonować w gronie krajów demokratycznych, w szczególności być członkiem Unii Europejskiej i NATO oraz, że łamanie tych przywilejów jest właściwe jedynie fundamentalistom muzułmańskim, reżimom azjatyckim lub satrapom z trzeciego świata. A zatem jakakolwiek wojna pomiędzy państwami demokratycznymi w celu obrony powyższych uprawnień byłaby bezpodstawna.[1]
Tymczasem okoliczność, że mocarstwa rzadziej niż kilkadziesiąt lat wcześniej sięgają po środki militarne wcale nie oznacza, że zostały one wyeliminowane jako środek perswazji i realizacji dążeń narodowych.
Zupełnie odrębną zaś kwestią jest to, że wojny współczesne nie mają charakteru totalnego, tj. z użyciem wszelkich dostępnych środków rażenia. Ale wynika to z kalkulacji, że zwycięskie mocarstwo mogłoby uzyskać jedynie pustynię z całkowicie wybitą ludnością i skażone terytorium, niezdatne do jakiegokolwiek zagospodarowania. Konflikt z użyciem nieograniczonych środków nie mógłby zatem zostać rozstrzygnięty na korzyść ewentualnego „zwycięzcy”.
Nie dociera również do świadomości Polaków, że tylko w ostatnich dwudziestu-trzydziestu latach kraje uważane przez nas za ostoje wolności i demokracji prowadziły szereg operacji militarnych. I tak, na początek lat osiemdziesiątych XX w. przypada brytyjsko-argentyński konflikt o Falklandy-Malwiny. Z kolei w latach 2011-2012 Francja wysłyła swoje wojska na tzw. „misje stabilizacyjne” do Libii i Mali. Równolegle siły izraelskie rozprawiają się z oporem terroryzowanych Palestyńczyków, m.in. bombardując cele w Palestynie i Libanie.
Z kolei „miłujące demokrację” Stany Zjednoczone systemowo najeżdżają bogate w ropę naftową i inne złoża naturalne kraje, utrzymując, że czynią to w obronie pokoju światowego i praw człowieka. „Wyzwolony” w ostatnich latach przez USA został Irak i Kuwejt[2], a w kolejce do „wyzwolenia” czekają Syria i Iran.
Polacy nie dostrzegają także, że podjęcie działań zbrojnych w większości przypadków poprzedzało stosowanie niemilitarnych środków agresji. W wielu sytuacjach kraj atakowany uginał się i do zbrojnego najazdu nie dochodziło.
Do pozamilitarnych technik wojennych należy zaliczyć:
– wojnę demograficzną, zmierzającą do wymuszenia na rządach państw polityki antyrodzinnej i ograniczenia urodzeń. Może to następować np. pod auspicjami Światowej Organizacji Zdrowia ONZ i polega na narzucaniu krajom słabym określonego stylu życia, prowadzącego w konsekwencji do niższej prokreacji (feminizmu, tzw. prawa kobiety do własnego ciała, promowania homoseksualizmu, a obecnie również ideologii gender, niszczenia instytucji małżeństwa, rozbijania rodziny, propagowania aborcji, antykoncepcji, odmawiania człowieczeństwa płodowi w fazie życia prenatalnego, pozbawiania życia ludzkiego godności). Zmniejszeniu populacji w krajach atakowanych służą również naciski na ich rządy i korumpowanie miejscowych polityków, a ponadto opanowanie rynku medialnego państwa – ofiary i bezpośrednie oddziaływanie propagandowe na jego społeczeństwo.
Instrumentem wojny demograficznej jest także zmuszanie kraju atakowanego do dopuszczenia do obrotu i spożycia przez ludność żywności modyfikowanej genetycznie.
– wojnę gospodarczą, polegającą m.in. na zmuszaniu narodów atakowanych do nabywania surowców, towarów i energii wytwarzanych przez agresora, w miejsce taniej energii rodzimej, na narzucaniu pakietów klimatycznych, spychaniu do krajów niesuwerennych przestarzałych i niebezpiecznych technologii (np. starych reaktorów atomowych), narzucaniu wyśrubowanych wymogów ochrony środowiska, nie służących jednak jego ochronie, a tylko stojących na przeszkodzie rozwojowi państw atakowanych, na przejmowaniu sektorów produkcji w państwach podporządkowanych w celu ich likwidacji, na pozbawianiu narodów ich surowców, ziemi rolnej oraz miejsc pracy, a także na prawnym przymuszaniu do pracy aż do śmierci.
– wojnę kulturową, nastawioną na zniszczenie podstaw świadomości narodowej etnosu atakowanego i obniżenie jego samooceny. W wojnie tej, tak jak i w demograficznej, istotna jest rola przejętych przez agresora mediów, opłacanych dziennikarzy i dyspozycyjnych polityków krajowych. Szczególne znaczenie odgrywa tu zwłaszcza narzucanie ofierze określonej polityki historycznej do programów szkolnych.
Ważną funkcję w tym rodzaju działań spełnia również korumpowanie kadry naukowo-badawczej kraju atakowanego, jak też lansowanie obcych wzorców cywilizacyjnych, przy równoczesnej deprecjacji rodzimego kodu kulturowego.
Jako przykład wojny kulturowej i demograficznej zarazem wymienić można także zmuszanie kraju słabszego do zapewnienia mniejszości etnicznej agresora uprzywilejowanej pozycji w stosunku do przedstawicieli etnosu atakowanego oraz dyskryminację przez państwo silne na swoim terytorium, mniejszości etnicznej przynależnej do narodu słabego.
Współczesne wojny demograficzne, gospodarcze i kulturowe toczone są przez ich inicjatorów najczęściej pod sztandarami organizacji międzynarodowych (Unii Europejskiej, NATO, ONZ), czasem poprzez ustanowienie rezydenta posiadającego w kraju-ofierze wysoką pozycję społeczną, lub nawet we współdziałaniu z kolaboranckim stronnictwem miejscowym.
I choć żadna z powyższych metod wojny nie polega na zbrojnej napaści, to jednak ich skutki w postaci obezwładnienia przeciwnika (zmniejszenia potencjału ludnościowego owego narodu, rozbicia jego spójności etnicznej, zawładnięcia jego złożami naturalnymi, uzyskania taniej siły roboczej, chętnie migrującej z przyczyn ekonomicznych do państwa-agresora i zdobycia rynku zbytu dla swojej produkcji przemysłowej) są nawet groźniejsze jak przy wojnie tradycyjnej, bo wróg pozostaje w ukryciu, nierzadko w roli „sojusznika”.
Względna skuteczność wojen niemilitarnych
Zdarza się niekiedy, że zastosowane przez napastnika środki pozamilitarne spotykają się z adekwatną odpowiedzią narodu atakowanego, który we właściwym czasie rozpozna wrogie zamiary nieprzyjaciela. Wówczas to agresor sięga po jeszcze silniejszą presję dyplomatyczną i szantaż.
Dla złamania opornego kraju szczególnie chętnie stosowana jest polityka jego izolowania i szkalowania na arenie międzynarodowej, przypisywania mu nieprawdziwych cech i działań (np. represyjnego, niedemokratycznego ustroju, łamania praw człowieka i mniejszości, finansowania terroryzmu, prowadzenia prac nad bronią jądrową, biologiczną czy chemiczną). Jeśli i to nie doprowadzi do zakreślonych przez agresora celów, w następnej fazie wojny stosuje on już wojskowe narzędzia realizacji swoich interesów.
Świeżym przykładem zaatakowanego przez „humanitarny” Zachód państwa jest Jugosławia i przewodząca w niej Serbia.
Komu przeszkadzała Jugosławia?
Jugosławia stanowiła w okresie „zimnej wojny” silną zaporę przed wpływami niemieckimi i amerykańskimi na Bałkanach. Kraj ten należał do bloku państw niezaangażowanych, a w latach 90-tych XX w. był inicjatorem zawiązania się sojuszu państw Europy Środkowo – Wschodniej (Heksagonale), składającego się z również z Austrii, Włoch, Czechosłowacji, Węgier i Polski, będącego przeciwwagą dla wpływów Unii Europejskiej, Niemiec, USA i NATO.
Należy wskazać, że Niemcy i Austro-Węgry już w XIX w. przeciwdziałały zjednoczeniu ziem serbskich i wzrostowi znaczenia Słowian na Bałkanach. Gdy mianowicie na kongresie berlińskim 1878 r. powstała kwestia dostępu Serbii do Morza Adriatyckiego, mocarstwa germańskie powołały do istnienia sztuczne państewko Czarnogórę, jakkolwiek jego terytorium zamieszkiwane było przez etnicznych Serbów.[3]
Imperializm niemiecki poniósł klęskę najpierw w I wojnie światowej, co umożliwiło utworzenie Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców, a następnie, w latach II wojny światowej, w walce z jugosłowiańskimi i serbskimi partyzantami.
Doświadczenie historyczne pozwala więc założyć, iż to Republika Federalna Niemiec sprowokowała Słowenię i Chorwację do opuszczenia federacji jugosłowiańskiej. To, jak się wydaje, interesy germańskie stały też za dążeniem Bośniaków do ogłoszenia niepodległości. Gdyby bowiem muzułmanie nie posiadali wsparcia zewnętrznego, to nie mając w Bośni i Hercegowinie bezwzględnej większości mieszkańców, byliby zapewne w swoich aspiracjach wstrzemięźliwsi.
RFN sprzyjała ponadto oderwaniu od Serbii Kosowa i to pomimo, że nie stanowiło ono odrębnej republiki związkowej Jugosławii, ale było integralną częścią Republiki Serbskiej, historycznym matecznikiem owego państwa.
Wysłanie przez Serbię do tego regionu wojska i policji do walki z separatystami z Wyzwoleńczej Armii Kosowa mieściło się w ramach elementarnego prawa każdego suwerennego państwa do obrony swej integralności terytorialnej. Trudno byłoby wyobrazić sobie inną reakcję np. Francji w przypadku ogłoszenia przez Arabów autonomii w regionie Marsylii, czy wzmiankowanych Niemiec, gdyby na ich terytorium zechcieli urządzić sobie państwowość Turcy lub Kurdowie, których w RFN mieszka kilka milionów.
W przypadku jednak Serbii, prawo do obrony kraju zostało przez interesy mocarstw podważone, i po kampanii nagonki dyplomatyczno-medialnej na to państwo, lotnictwo NATO rozpoczęło 24 marca 1999 r. bombardowania Belgradu. Trzy miesiące nalotów zrujnowały serbską infrastrukturę i gospodarkę oraz spowodowały śmierć kilku tysięcy osób.
Celem operacji było zmuszenie wojsk jugosłowiańskich do opuszczenia Kosowa i objęcie prowincji euroatlantyckim protektoratem.
Republika Federalna Niemiec oraz Stany Zjednoczone Ameryki Północnej potraktowały Albańczyków jako wyłączną ofiarę konfliktu serbsko-albańskiego i uznały ich samozwańczą państwowość w Kosowie, pomimo, iż Albańczycy wypędzili z tego obszaru większość ludności serbskiej[4] oraz spalili kilkadziesiąt średniowiecznych klasztorów i cerkwi.
Niemiecka polityka wobec Czarnogóry
Można przypuszczać, że dla rozbicia Jugosławii Niemcy wykorzystywały sprzeczności etniczne także w Czarnogórze. Wobec występowania tam licznej mniejszości muzułmańskiej, wystarczyło zmanipulować bądź przekupić strumieniem pomocy pieniężnej niewielką część prawosławnych mieszkańców republiki, aby uzyskać „prounijną”, jakoby „niepodległościową”, większość i „demokratycznie” oderwać kraj od Serbii. [5]
Wykonawcą takiego scenariusza stał się prezydent Czarnogóry, przeciwnik Slobodana Miloševicia – Milo Djukanović.[6]
Pomimo, iż w referendum w 1992 r. 80 % ludności Czarnogóry opowiedziało się za jednością z Serbią, Djukanović zerwał z nią wszelkie więzi, przyjął w 1999 r. ponad 100 tys. uchodźców albańskich i w tym samym roku w miejsce serbskiego dinara wprowadził jako obowiązującą walutę markę niemiecką. (sic!)
Biorąc pod uwagę, że ludność Czarnogóry liczy obecnie ok. 670 tys. osób, decyzja prezydenta Djukanovicia o wpuszczeniu do kraju takiej rzeszy obcej cywilizacyjnie ludności świadczy, iż celem jego polityki jest przekształcenie prawosławnej Czarnogóry w prowincję wielokulturową.[7] Skutki tego działania są szczególnie widoczne w jej południowo-wschodniej części, gdzie językiem urzędowym i powszechnej komunikacji jest albański, a miejscowy krajobraz wypełniają liczne meczety.
To być może przyznanie praw wyborczych muzułmańskim przybyszom spowodowało, iż 21 maja 2006 r. w referendum w sprawie całkowitej niepodległości, za oderwaniem Czarnogóry od Serbii opowiedziała się wymagana ilość uprawnionych (55,5 %).[8]
Tymczasem suwerenność takich małych kraików jak Czarnogóra czy Kosowo jest fikcją. Są to faktycznie protektoraty, czy też kolonie, obcych interwenientów. Nie mają one ani własnej waluty, ani kapitału. Same niczego nie wytwarzają i wszystko importują. Ich ludność masowo emigruje, bowiem na miejscu szaleje bezrobocie, przestępczość i korupcja. Kraje te nie kształtują też własnej kultury narodowej, opanowane są bowiem poprzez media przez trendy cywilizacyjne Zachodu.
Wrogowie Słowian doprowadzili do oderwania Czarnogóry od Serbii bez jednego wystrzału. Wylansowali bowiem takich przywódców kraju, którzy interes agresora zrealizowali jako interes czarnogórski.
Potencjalne działania zbrojne NATO przeciwko Polsce
Można przyjąć, że podobny do kosowskiego scenariusz mógłby mieć miejsce także w Polsce, gdyby nasze władze cofnęły przywileje mniejszości niemieckiej[9], uzasadniając to nielojalnością tejże społeczności, oraz związanego z Niemcami Ruchu Autonomii Śląska, wobec Państwa Polskiego.
Należy założyć, że gdyby w obronie integralności Kraju, Warszawa zneutralizowała poczynania owej grupy etnicznej, znosząc lokalne formy samorządu terytorialnego w gminach zdominowanych przez Niemców i RAŚ, odwołując ze stanowisk w województwie śląskim ich aktywistów, czy też wytaczając im procesy o zdradę Państwa, to władze niemieckie niechybnie uruchomiłyby procedurę „opieki” nad swoimi rodakami.
Gdyby zaś polski rząd nie chciał ustąpić przed żądaniami germańskimi, to Niemcy prawdopodobnie skłoniłyby swoich sojuszników z NATO do podjęcia działań prewencyjnych przeciwko naszemu Krajowi, nie wykluczając nawet, analogicznie jak wobec Serbii, interwencji militarnej. Władze polskie musiałyby wówczas wycofać się z zastosowanych rozwiązań a na Śląsk przybyłyby najprawdopodobniej wojskowe „siły rozjemcze” i „międzynarodowi obserwatorzy”. Uskrzydleni sukcesem zwolennicy opcji niemieckiej silnie ulokowaliby się wtedy w regionie, pozbawiając działaczy polskich środków utrzymania i zmuszając ich do emigracji. Cała akcja zakończyłaby się zapewne jakimś plebiscytem za „niepodległością” Śląska, w którym, w atmosferze zastraszenia tamtejszych Polaków i wobec roztoczonej przed ludem perspektywy strumienia niemieckiej pomocy finansowej, mieszkańcy tego regionu opowiedzieliby się za oderwaniem od Polski.
Jeżeli do tej pory RFN nie zastosowała takich środków agresji, to zapewne dlatego, że niebywale skuteczne są jej zabiegi dyplomatyczne i działania pozamilitarne. Kapitalne znaczenie dla tej polityki ma zwłaszcza obsadzenie wielu kluczowych polskich instytucji sprzyjającymi Niemcom osobami wrogo lub ambiwalentnie odnoszącymi się do Narodu Polskiego.
W przeciwieństwie do Niemiec, Polska nie może realnie liczyć na wsparcie NATO w obronie naszej mniejszości narodowej na Kresach Wschodnich. Ze strony władz Republiki Litewskiej, a także reżimu w Mińsku białoruskim, mamy zaś do czynienia z licznymi przejawami wojny niemilitarnej, zmierzającej do zniszczenia polskości na Wschodzie i do wchłonięcia rzymskokatolickiego ludu oraz polskiego dorobku kulturowego do etnosu żmudzińskiego i białoruskiego, a także do odebrania Polakom własności ziemi (siłowa likwidacja polskiej samorządności na Wileńszczyźnie – Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego, represje wobec twórców tej autonomii, wyrzucenie Polaków z ziemi ich ojców i osiedlenie na niej kolonizatorów ze Żmudzi, zawłaszczenie i likwidacja przez państwo białoruskie ośrodków kultury polskiej i siedzib Związku Polaków na Białorusi – tzw. domów polskich).
I choć władze III RP od przeszło dwudziestu lat wykazują daleko idącą wyrozumiałość wobec nieprzyjaznych w odniesieniu do Polaków aktów administracji „litewskiej”, rządu Republiki Białoruś oraz szowinistów żmudzińskich, białoruskich i ukraińskich[10], co powoduje, iż wiarygodność naszych euroatlantyckich „sojuszników” nie może zostać zweryfikowana, to jednak w naszej ocenie państwa NATO odmówiłyby nam wsparcia także wtedy, gdyby autentycznie polski rząd oczekiwanie takie wyartykułował.
Wojny trzeba wygrywać!
Państwa i narody od swego zarania używają wojen dla rozstrzygania na swoją korzyść konfliktów interesów. Wojna jest bowiem jednym z głównych instrumentów polityki, źródłem potęgi i dumy narodów walecznych.
Także Polska przez stulecia prowadziła pokaźną ilość działań zbrojnych, z czego większość zwycięskich. Doprowadziły one Rzeczpospolitą do „złotego wieku” w XVI stuleciu. Należy też wskazać, że to o wojnę pomiędzy zaborcami, a nie o pokój światowy, modlili się Polacy w wieku dziewiętnastym oraz, że dzięki I wojnie światowej, a następnie w wyniku udanego powstania wielkopolskiego oraz zwycięskiej wojny z bolszewikami, Państwo Polskie odrodziło się w roku 1918.
Wojny są zatem konsekwencją naturalnych dążeń zbiorowości ludzkich i musimy przyjąć do wiadomości, że od nich nie uciekniemy. Teza natomiast, iż współczesnej Polsce się to udało, nie da się pogodzić z faktem, że po 1989 roku Ojczyzna nasza stała się przedmiotem, podejmowanych przez inne narody, napaści na polu demograficznym, gospodarczym i kulturowym. Skutki zaś tych form agresji są dla nas równie dotkliwe, jak wojny tradycyjnej.
Nie można więc wykluczyć, że lansowanie wśród polskiego rzymskokatolickiego ludu tezy, że żyjemy w szczęśliwych czasach pokoju, jest dziełem agresora. Tym łatwiej bowiem obezwładnić przeciwnika, im mniejsza jest jego świadomość, że toczy się wojna, a on jest jej stroną.
Powinniśmy też zrozumieć, że prowadzić politykę suwerenną, zapewniającą obywatelom bezpieczne i dostatnie życie, może jedynie państwo dobrze przygotowane do wojny militarnej.[11] Istnieje bowiem zależność pomiędzy stopniem przygotowania państwa do prowadzenia operacji zbrojnych a skłonnością jego nieprzyjaciół do stosowania niemilitarnych środków agresji.
[1] A wystarczy tylko spojrzeć na gwałcenie praw ojczyźnianych Polaków przez demokratyczną skądinąd Republikę Litewską, aby się przekonać, że założenie to jest nieprawdziwe.
[2] W Iraku po zniesieniu przez USA władzy Saddama Husajna rozpoczęły się prześladowania chrześcijan, a w Kuwejcie zabronione zostało nawet wznoszenie chrześcijańskich świątyń. Aktom tym judeoamerykańscy interwenienci nie stawiają tamy.
[3] Prawosławno-słowiańska ludność Czarnogóry przynależy do tego samego szczepu co Serbowie właściwi. Deklarowanie narodowości czarnogórkiej wynika zazwyczaj z braku uświadomienia własnej etniczności albo z kalkulacji politycznej.
[4] Prawie 200 tys. Serbów i Romów w obawie przed represjami albańskimi uciekło z prowincji. Nieliczni którzy pozostali, żyją w gettach.
[5] Beata Hołowacz podaje, że w Czarnogórze „Czarnogórcy stanowią 43,1% mieszkańców, Serbowie– 31,9%, Bośniacy – 7,8%, Albańczycy – 5%, muzułmanie – 4% i pozostałe grupy narodowościowe ok. 4%. Mieszkańcy Czarnogóry posługują się językiem serbskim (63,4%), czarnogórskim (21,9%) oraz albańskim (5,2%). Fakt istnienia języka czarnogórskiego budzi sporo kontrowersji; w wielu kręgach mówi się tylko o dialekcie czarnogórskim, a nie o odrębnym języku. Pod względem religijnym Czarnogórcy wyznają w zdecydowanej większości prawosławie (74,2%), mahometanizm sunnicki (17,7%) oraz katolicyzm (3,5%)”. – B. Hołowacz, Przyczyny secesji Czarnogóry od Serbii i jej wpływ na integrację z Unią Europejską
http://www.europeistyka.uj.edu.pl/documents/3458728/b297c313-14c4-4192-ab01-094aed738da2
Z kolei na stronie internetowej http://pl.wikipedia.org/wiki/Czarnog%C3%B3ra napisano, ze według spisu powszechnego z 2011 r. poszczególne narodowości liczyły:
- Czarnogórcy: 278 865 (44,98%)
- Serbowie: 178 110 (28,73%)
- Bośniacy: 53 605 (8,65%)
- Albańczycy: 30 439 (4,91%)
- Słowiańscy muzułmanie: 20 537 (3,31%)
- Romowie : 6251 (1,01%)
- Chorwaci: 6021 (0,97%)
- pozostali: 16 031 (2,59%)
- nie podali narodowości: 30 170 (4,87%)
Dane te należy zweryfikować, albowiem z kolei Zielony przewodnik. Czarnogóra, Serbia, Bośnia i Hercegowina, Kraków 2011, s. 83, przytacza, że Bośniacy stanowią 15% mieszkańców tego kraju, zaś Albańczycy – 7%. Wydaje się zatem, że rozbieżności mogą wynikać z tego, że część muzułmanów określa się jako Czarnogórcy i ukrywa swoje pochodzenie etniczne i wyznanie.
[6] B. Hołowacz, Przyczyny secesji Czarnogóry … , op. cit.
http://www.europeistyka.uj.edu.pl/documents/3458728/b297c313-14c4-4192-ab01-094aed738da2
[7] ,,Niepodległość jest nam potrzebna, bo jesteśmy zakładnikami serbskiego nacjonalizmu – głosi Ðukanović – w parlamencie w Belgradzie większość deputowanych to nacjonaliści. Zbrodniarz wojenny gen. Ratko Mladić cieszy się bezkarnością. Tymczasem Czarnogóra jest inna. Mamy tradycje wielokulturowości i tolerancji: żyją tu razem Czarnogórcy, Serbowie, Albańczycy i Bośniacy” [za:] M. Zawadzki, Nadszedł już czas rozstać się z Serbią, „Gazeta Wyborcza” z 20–21 maja 2006 r., s.6.
http://www.europeistyka.uj.edu.pl/documents/3458728/b297c313-14c4-4192-ab01-094aed738da2
[9] Chodzi o przyznane polskim Niemcom, bez jakiejkolwiek wzajemności wobec Polaków w RFN, prawo używania języka niemieckiego w polskich instytucjach publicznych, możliwość ustawiania tablic z niemieckimi nazwami miejscowości na Śląsku czy też przywilej reprezentacji parlamentarnej pomimo nieprzekraczania, wymaganego od partii polskich, pięcioprocentowego progu wyborczego.
[10] Władze III RP nie chcą reagować na systemowe niszczenie polskości na Wschodzie, przeznaczają natomiast wiele sił i środków na walkę z wszelkimi przejawami polskiego nacjonalizmu i naszej dumy narodowej, które uważają za poważne zagrożenie dla trwałości społeczno-politycznego systemu promowania w Polsce Żydów.
[11] Przygotowanie do wojny to nowoczesna armia, realne sojusze i jednocząca obywateli narodowa idea czynu.