Napisana przystępnym językiem książka Marguerite A. Peeters pt. Gender – światowa norma polityczna i kulturowa dostarcza absolutne minimum informacji w przedmiocie ideologii płci kulturowej.
Gender to słowo, które niedawno pojawiło się w języku polskim. Stąd zapewne jego znaczenie będzie dopiero wyjaśniane w różnych kontekstach i różnych obszarach funkcjonowania człowieka. Te obszary to przynależność płciowa, relacje między kobietami i mężczyznami, to także zagadnienia rodziny, praw rodziców, udziału kobiet i mężczyzn w życiu społecznym, zawodowym, politycznym, to również wielki problem wychowania dzieci i szeroko rozumianej edukacji.
Sama nazwa pochodzi od angielskiego słowa „gender”, co było wcześniej oznaczeniem gramatycznym płci, w odróżnieniu od słowa „sex”, oznaczającego płeć biologiczną. Obecnie słowo „gender” zaczęto używać do określenia płci w znaczeniu kulturowym. Główny aksjomat tej ideologii polega bowiem na przyjęciu, że płeć nie jest określana biologicznie, ale przede wszystkim kulturowo, w procesie wychowania. Nie rodzimy się rzekomo jako istoty płci męskiej albo żeńskiej, ale takimi stajemy się poprzez (jakoby autonomiczny) wybór.
Z uwagi na zasadność unikania słów obcojęzycznych (a tym samym niezrozumiałych dla przeciętnego odbiorcy) dla terminu „gender” stosować będziemy w niniejszym tekście zapis „dżender” oraz zamiennie używać pojęcie „płeć kulturowa”.
Ideologia dżender poprzez zakwestionowanie płci jako faktu wynikającego z natury, w rezultacie prowadzi do zmiany wizji samego człowieczeństwa. W sposób bezpośredni rzutuje także na rozumienie małżeństwa i rodziny. Ideologia płci kulturowej jest szalenie niebezpieczna, albowiem zmienia koncepcję rodziny, a wręcz ją niszczy. Rozkład rodziny powodować będzie zaś destrukcję społeczeństwa, gdyż to rodzina jest podstawową komórką społeczną. Rodzina w naszym kręgu cywilizacyjnym uznana została za instytucję elementarną, a od jej kondycji zależy przyszłość społeczeństwa.
Ideolodzy teorii płci kulturowej zakładają, że nasza tożsamość płciowa nie wynika z natury, tylko z kultury. Zatem można powiedzieć, że jest wymysłem albo nawet produktem naszej fantazji. W związku z tym, jest całkowicie plastyczna, może być kształtowana poprzez inżynierię społeczną zgodnie z założeniami ideologicznymi.
Zwolennicy dżenderyzmu chcą wprowadzić obowiązkowe wychowanie seksualne. Kierują się jednak nie dobrem małoletnich, lecz zamiarem otwarcia legalnej możliwości zaspokajania lubieżnych chuci osób seksualnie zaburzonych – z pokrzywdzeniem nieletnich. W podręcznikach wprowadzanych przez owych ideologizatorów zakazane są takie słowa, jak: „matka”, „ojciec”, „małżeństwo”, „wierność”, a promuje się takie, jak: „rodzic A”, „rodzic B”, „partnerstwo na odcinek czasu życia”.
Ogólnie trzeba powiedzieć, że program dżenderowców opiera się na niezwykle prymitywnej antropologii, miłość redukuje do fizjologii, promuje seks bez zasad i ograniczeń, czyli niesłychaną rozwiązłość i rozpasanie. Najbardziej zagrożone są dzieci we wczesnym okresie rozwoju emocjonalnego. Po takim wychowaniu młodzież łatwo może popaść w rozwiązłość, w seks-narkomanię, stać się niezdolna do zawarcia małżeństwa i założenia rodziny. Wszystko po to, by zniszczyć psychikę dziecka i wykorzystywać go seksualnie.
Konieczny jest apel do rodziców, także do samych nauczycieli, uświadamianie im skali tego zagrożenia. Rodzice muszą wiedzieć, czego uczy się ich dzieci, kto prowadzi zajęcia, jakie ma do tego przygotowanie i kompetencje. Nie wolno dopuszczać ludzi zaburzonych ideologicznie i seksualnie do szkół i do dzieci.
W wielu środowiskach niekiedy zbyt lekkomyślnie podejmuje się decyzje o wprowadzeniu do programu nauczania elementów dżenderyzmu. Dyrektorzy placówek oświatowych niekiedy nie zdają sobie sprawy ze stopnia zagrożenia dla młodego człowieka. Wielu jednak świadomie, niestety ze szkodą dla swych wychowanków, poddaje ich ideologicznemu praniu mózgów. Uzasadnieniem wdrażania patologii są najczęściej potrzeby finansowe placówek pedagogicznych, których zaspokojenie oferują dżenderyści, choć to podstawowym obowiązkiem Państwa jest dbałość o finansowanie oświaty oraz o ukształtowanie postaw dzieci i młodzieży w duchu odpowiedzialności za siebie i za rodzinę oraz patriotyzmu.
Tak samo jest z nowymi przedszkolami. Działalność fundacji dżenderowskich z pozoru wygląda wzniośle. Docierają one do malutkich miejscowości, gdzie otwarcie przedszkola jest nierentowne. Jeszcze jedna ciekawa rzecz – tego typu projekty wdrażane są po cichu. Skoro tak szczytne cele temu towarzyszą, to po co się z tym kryć? Komu zależy, by takiego dzieła nie nagłaśniać? Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że autorzy zalecają, by nie informować rodziców o programie edukacyjnym.
Zapewne beznadziejnym pomysłem byłoby poszukiwanie poparcia dla tej ideologii wśród osób pochodzących ze zdrowych, szczęśliwych rodzin, wiodących udane życie małżeńskie i rodzinne. O ideologii płci kulturowej pozytywnie mówią z reguły osoby pozostające w nieuporządkowanych moralnie związkach, panie, które z domu uciekają w pracę zawodową, bo czują się stłamszone, duzi chłopcy, niezdolni do utworzenia dojrzałego, opartego na autentycznej miłości związku z kobietą, rodzice, którzy w swoich dzieciach próbują uleczyć własne rany i zapewnić im „lepsze dzieciństwo” niż to, jakiego sami doświadczyli.
A zatem dżender przemawia szczególnie mocno do osób poranionych emocjonalnie, postrzegających relacje między ludźmi nie tyle jako otwartą na służbę drugiej osobie miłość (caritas), a raczej jako relację walki o władzę i dostarczania sobie nawzajem pewnych korzyści. Są to osoby z jednej strony będące ofiarą kryzysu kultury wywołanego przez to zjawisko, zaś równocześnie otwarte na iluzoryczne pseudorozwiązania oferowane przez teoretyków dżender.
Osoby takie zasilają „studia dżenderowe” i różne lewicujące (i dobrze finansowane) organizacje. Prawdziwy problem polega na tym, że przeciętna Kowalska nie ma o ideologii płci kulturowej większego pojęcia i pewien niepokój zaczyna odczuwać dopiero wtedy, gdy dziecko z przedszkola przynosi książeczkę o tym, że „chłopcy mogą się ubierać w sukienki, jak chcą” i pyta taty, dlaczego się nie maluje.
Z praktycznego punktu widzenia bardzo ważne są kolejne rozdziały tej książki, mówiące w jaki sposób normy dżenderowe znalazły drogę do polityki światowej, czym jest gender mainstreaming i jakie ma konsekwencje. Jak doniosły bowiem media, gdy w małym miasteczku w Polsce, część rodziców sprzeciwiła się wdrażaniu w przedszkolu programu wykoślawienia moralnego, ich dzieci próbowano z niego wyrzucić.
Peeters ukazuje proces historyczny, który doprowadził do tego, że narzucona przez radykalną mniejszość wizja człowieka, choć pozbawiona naukowych podstaw, wizja, której przeczy biologia, psychologia ewolucyjna, a nawet antropologia, zostaje uznana za rzekomy „globalny konsensus” nowej etyki i kultury i sankcjonowana w prawodawstwie.
Opisany przez Peeters proces „dekonstrukcji płci” oferowany przez najnowszą odmianę ideologii dżender – czyli teorię queer jest kuszący. Zakłada ona brak jakichkolwiek ograniczeń, czy to biologią, czy „orientacją seksualną”, czy rolami płciowymi i opiera się na całkowitej swobodzie codziennego definiowania swej tożsamości na nowo. Jest to w istocie ubrana w wyrafinowany język filozofii, stara obietnica gnostyków: „będziecie jako bogowie”.
Zresztą to właśnie pisze też Peeters: „Gender nie wymyśla niczego nowego. Przyłącza się do procesu negacji właściwej dla tajemnicy zła, która od początku, na przestrzeni całej historii wciągała ludzkość w dewiację nieuporządkowanej pogoni za władzą i przyjemnościami oraz posiadania władzy, traktowanymi jako cele same w sobie. Sprawia, że na nowo pojawia się dawna pokusa nadczłowieka, mężczyzny i kobiety, którzy chcą ‘być jak Bóg’.”
Autorka słusznie podsumowuje, że teoria płci kulturowej jest kolosem na glinianych nogach, który wnosząc w życie człowieka pustkę nie oferuje konstruktywnych rozwiązań, a jedynie stare, marksistowskie idee osiągnięcia szczęścia ziemskiego, ubrane w nowe, modne szatki. Pustkę tę wypełnia w Europie kultura dająca silne poczucie tożsamości płciowej, radykalnie podkreślająca różnice między kobietą a mężczyzną, lecz prowadząca ku drugiej skrajności – traktowania kobiety w sposób przedmiotowy. Chodzi tu o islam.
W książce Peeters padają konkretne propozycje dotyczące tego, co możemy robić, by chronić normalność. A podstawą jest jednak – nie posługiwać się sztucznym językiem dżenderowców. Autorka podkreśla, że pod kilkoma sympatycznie brzmiącymi hasłami, np. „walki z negatywnymi stereotypami płciowymi” kryje się ideologia prawdziwie niszczycielska, nierozłącznie z nimi zintegrowana. Przestrzega szczególnie przed postawą użytecznego idioty, czyli osoby bezkrytycznie chłonącej dobrze brzmiące slogany, nie zauważającej zupełnie ich drugiego dna. Postawę tę trafnie streszcza poniższa wypowiedź:
„Znam dobrze teorię gender, nie podchodzę do niej bezkrytycznie, ale mam ją na względzie, wychowując moje dzieci. (…) Zawsze znajdą się fanatycy każdej teorii czy ideologii, którzy w tym fanatyzmie niebezpiecznie płyną jak najdalej od rzeczywistości i zdrowego rozsądku. Nie oznacza to jednak, że ta teoria czy ideologia nie ma w sobie czegoś sensownego.”
W ocenie M. Peeters teoria płci kulturowej zakłada taką wizję człowieka, która prowadzi wyłącznie do jego degeneracji, mimo iż niektóre z głoszonych przez nią sloganów brzmią szlachetnie. Zło w czystej postaci źle się sprzedaje, dobrze odbierana jest natomiast ładnie opakowana karykatura dobra.